W świątyni (siedlisku) wiedzy wszelakiej, czyli sprawozdanie Kuby Fydrycha z klasy IIIa

Niektórzy z was mogliby pomyśleć, czytając tytuł mojego artykułu, że to kolejna część przygód Harrego Pottera. Nie bójcie się jednak. Rzecz dotyczy współpracy Gimnazjum w Posadzie Górnej z I Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Kopernika w Krośnie, 16 szkołą w Polsce. Brzmi dumnie i dostojnie. Zacnie. To wielki wynik. Takie skojarzenia same cisną się na usta. Idea nawiązania bliższych kontaktów pomiędzy Posadą Górną a społecznością kopernikańską zrodziła się pod koniec ubiegłego roku szkolnego. Wszystko po to, byśmy dzięki wydatnej pomocy profesorów i licealistów pogłębiali wiedzę i umiejętności, a tym samym w przyszłości stali się uczniami wymagającego liceum.

Jak dotychczas, uczestniczyłem w paru spotkaniach grup: dziennikarskiej, humanistycznej i samorządowej. Oto odrobina faktów i refleksji.

SPOTKANIE PIERWSZE

Wyjazd do Krosna przeżywaliśmy bardzo. Już w busie padały słowa: „Boże, a jeśli nie wrócę?” Pełni optymizmu i wiary dojechaliśmy na miejsce. Warto nadmienić, że dla niektórych z nas było to pierwsze spotkanie z tą SZKOŁĄ – LEGENDĄ. Ja jednak – jako fachowiec i człowiek doświadczony (byłem przecież już tam dwa razy) – rzuciłem: „Jakoś to będzie.”

Starając się poprawić napiętą atmosferę, robiłem, co mogłem. Mówiłem, że to zwyczajna szkoła i nie ma się czego bać, że na pewno przeżyjemy i spotkamy się z naszymi bliskimi. Jednak gdy w końcu ktoś nie wytrzymał i powiedział: „Fydrych, zamknij się”, opuściłem głowę. Wchodzimy. Przeżegnałem się i popchnąłem mocno drzwi. Moim oczom ukazał się zadziwiający widok. Oto w tym budynku żyli ludzie. Jeszcze nikt tego nie udowodnił. Uczniowie nie dostrzegali nas. Wyglądaliśmy jak wycieczkowicze. Brakowało tylko aparatów fotograficznych i sklepików z pamiątkami. Weszliśmy na górę do jakiejś sali. I wtedy stało się. Zobaczyliśmy ICH. Byli starsi, mądrzejsi, budzili respekt. Nauczyciele powzięli straszną decyzję. Chcieli nas zostawić z nimi sam na sam, oko w oko. Usilnie prosiłem pana Kilara, aby tego nie czyniono. Niestety nic to nie dało. Zostaliśmy z nimi. Ja, myśląc perspektywicznie, postanowiłem usiąść koło drzwi za dziewczynami, gdyby trzeba było ratować się ucieczką. Nagle stało się coś niesłychanego – jeden z uczniów przemówił i powiedział: „No to co robimy?” W tym momencie nastąpił PRZEŁOM. Dokonałem fascynującego odkrycia – tu chodzą normalni ludzie. Żyją tak samo jak my. Przedtem myślałem, że zajmują się tylko nauką i niczym więcej. Jakże się myliłem. Z niektórymi udało mi się nawet zaprzyjaźnić (szczególnie z dziewczynami ). Czas upłynął nam na zabawach integracyjnych. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. Tak było i tym razem. W autobusie jeszcze długo rozmawialiśmy, dzieląc się wrażeniami z pierwszej wizyty. Większość z nas zmieniła całkowicie swoje poglądy o Koperniku.

SPOTKANIE DRUGIE

W czasie wyprawy humanistycznej nic godnego uwagi nie nastąpiło. Było fajnie i miło, a poza tym dużo się nauczyliśmy. Rozmowy i wykłady dotyczyły twórczości Kochanowskiego, Mickiewicza i Wyspiańskiego.

SPOTKANIE TRZECIE

Zajęcia ciekawe. Tworzyliśmy makietę pierwszego numeru „Postscriptum” w roku szkolnym 2003/2004. Pączki pyszne. Palce lizać. Szkoda, że nie podano paluszków. Z sezamem. Godna przytoczenia jest pewna historia. Gdy po skończonych zajęciach wsiadałem do autokaru, uświadomiłem sobie, że nie mam plecaka. I w jednej sekundzie znalazłem się w Koperniku sam. Zgubiłem się. Gdyby nie uprzejma pani sprzątaczka, którą z tego miejsca pozdrawiam, nieprędko ujrzałbym światło dzienne. Po tym wydarzeniu w szkole w Krośnie zaczęły krążyć plotki, że straszy tam jeden z uczniów z Posady Górnej, którego dusza będzie po wieczne czasy szukać drogi do domu. Natomiast do szkolnego słownika trafiło określenie „o shiet” (czyt. oł siet), które padło z mych ust, gdy pojąłem, że plecaka nie mam przy sobie. Niektórzy zaczęli nawet spekulować jakobym miał zaopatrzyć się w mapę Kopernika i GPS przed następną podróżą. I to by było na tyle.